Trochę drewnianych chałup, biegnąca przez środek gruntowa droga, wokół zielone łąki i cisza. Na pierwszy rzut oka wieś, jak wieś. Ale to tylko pozory. Wystarczy na chwilę przystanąć, dokładniej się przyjrzeć, poskrobać, by spod powłoki codzienności wyjrzała oszałamiająca historia naznaczona śmiercią i trwaniem w poczuciu nadciągającego końca świata, przesycona religijną ekstazą i panicznym lękiem przed Antychrystem, chwilami ocierająca się o baśń, to znów pogrążająca się w odmętach szaleństwa.
Pierwszym jej znakiem jest tkwiąca w środku wsi drewniana budowla zwieńczona kulą i ośmiokończastym krzyżem. Przypomina nieco prawosławną cerkiew, faktycznie jednak znacząco się od niej różni. To dom modlitwy, czyli molenna. Nie ma w niej prezbiterium, ołtarza, zaś modlitw nie prowadzi pop, lecz nastawnik – świecki przywódca wspólnoty, któremu przysługuje prawo udzielania chrztu i ślubu, wysłuchania spowiedzi, odprawienia pogrzebu.Ta akurat molenna została zbudowana w 1921 roku. Siedem lat później wierni dobudowali do niej wieżę.
Drugi znak stanowi niepozorna drewniana chałupa. Mieści się w niej bania, czyli parowa łaźnia. Kto zdecyduje się z niej skorzystać, na dzień dobry powinien się wysmagać brzozowymi witkami, potem postać, bądź posiedzieć w gorących oparach, wreszcie wylać na siebie wiadro zimnej wody, wykąpać się w stawie, albo przerębli. W dawnych czasach każdy wierny musiał odwiedzić banię raz w tygodniu, w sobotę. Bez takiej wizyty nie wypadało potem pójść do molenny.
Oto mazurskie Wodziłki – wieś staroobrzędowców, czyli wyznawców ortodoksyjnej wersji prawosławia, którzy przed wiekami odstąpili od rosyjskiej Cerkwi.
Najnowsze komentarze